Data dodania: 2022-12-22
Statkiem po marzenia na PG - wywiad z prof. Włodzimierzem Przybylskim
Patrycja Oryl: Ponad 60 lat temu przybył Pan do Gdańska, ale to nie była zwykła podroż, bo przypłynął Pan statkiem. Jaka była Pana pierwsza myśl po dotarciu do tego miasta?
Włodzimierz Przybylski: Do Gdańska przybyłem w czerwcu 1958 r. z Torunia z zamiarem studiowania na Politechnice Gdańskiej. Podróż odbyłem statkiem. Chyba był to „Generał Świerczewski”, kursujący wówczas po Wiśle, na trasie Warszawa – Gdańsk. Przypłynąłem na kurs przygotowawczy przed egzaminami wstępnymi. Gdańsk znałem już z wcześniejszych wizyt szkolnych. W 1958 roku w Śródmieściu były jeszcze ruiny, na przykład starego teatru klasycystycznego. Teatr nie został odbudowany, a na jego miejscu zbudowano nowy Teatr Wybrzeże.
Pierwszą myślą po przyjeździe do Gdańska było postanowienie, że muszę zdać egzamin wstępny na PG i zostać na stałe w pięknym historycznym mieście nad Bałtykiem. To marzenie się spełniło.
Studiował Pan na Wydziale Technologii Maszyn, ale to nie był Pana pierwszy wybór.
Studia ukończyłem na Wydziale Technologii Maszyn na specjalności „Obróbka skrawaniem, obrabiarki i narzędzia”. Jednak do Gdańska przybyłem, aby studiować na Wydziale Budowy Okrętów. Wtedy budowa okrętów była bardzo pożądanym kierunkiem studiów. Jednak podczas kursu przygotowawczego dowiedzieliśmy się z kolegą, że na okrętownictwo jest bardzo dużo kandydatów na jedno miejsce. Niektórzy mieli nawet listy polecające z prośbą o przyjęcie. Przenieśliśmy więc dokumenty na Wydział Technologii Maszyn. Egzamin zdaliśmy bez problemów i bardzo szczęśliwi zaczęliśmy studia.
Jak wyglądało życie studenckie w tamtych czasach? Czym zajmował się Pan Profesor po zajęciach?
Cały okres studiów mieszkałem w akademikach. Na pierwszym i drugim roku mieszkaliśmy w DS17, w pokoju sześcioosobowym, z łóżkami piętrowymi typu wojskowego. Warunki były trudne – nie było stołówki ani łaźni z ciepłą wodą. Od pierwszego roku mieszkałem z Jerzym Ciepielowskim, późniejszym aktorem kabaretu „Pi”. Po zajęciach było bardzo wesoło – w soboty odbywały się potańcówki, gdzie przychodziły dziewczyny ze szkoły pielęgniarskiej i studentki z sąsiedniego akademika. Nie było wówczas akademików koedukacyjnych, a odwiedziny odbywały się tylko przez trzy dni w tygodniu i to do 20:00. Konieczne było pozostawienie legitymacji lub dowodu osobistego w portierni.
Same studia były absorbujące i bardzo trudne, nie mieliśmy ksero, kalkulatorów czy komputerów. Rysunki wykonywaliśmy na deskach z użyciem przykładnicy i trójkątów. W sesji odbywało się od 5 do 8 egzaminów, a na egzamin ustny trzeba było przyjść w garniturze. Przez jeden dzień w tygodniu mieliśmy studium wojskowe w mundurach przechowywanych w naszych pokojach w akademiku.
Egzaminy ustne były różne. Np. profesor R. Stefek zamknął mnie w swoim pokoju podczas zaliczenia z wytrzymałości materiałów i poszedł na obiad do domu, bo mieszkał blisko PG. W tym czasie mogłem nieoficjalnie zajrzeć do książek. Pan profesor przewidział taką sytuację i powiedział, żebym odłożył gotowe zadania, ponieważ podczas obiadu opracował dla mnie inne. Był to jeden najtrudniejszych egzaminów.
Z kolei prof. Stanisław Miłoś wymagał przed egzaminem z technologii maszyn okazania własnych notatek z wykładów. Przeglądał je i robił w nich dziurkę dziurkaczem biurowym. To dlatego, że niektórzy studenci, którzy nie uczęszczali na wykłady, przepisywali tuż przed egzaminem notatki od kolegów.
Zabawna sytuacja zdarzyła się podczas pisemnego egzaminu z fizyki u prof. B. Piekary. Jeden ze studentów wyszedł z egzaminu tylnymi drzwiami, ale… zostawił buty w ostatnim rzędzie. Profesor chodzący po sali zauważył buty bez studenta i zabrał je. Postawił na katedrze i czekał. Student jednak nie wrócił do sali. Profesor zabrał więc te buty ze sobą, a student nigdy się po nie nie zgłosił.
A co się działo po egzaminach?
Po egzaminach chodziliśmy do baru mlecznego na pierogi „leniwe”, a na randki do kawiarni „Maleńka” lub do „Morskiej” we Wrzeszczu W wolnych chwilach uczestniczyliśmy też w życiu kulturalnym klubu „Żak” i w „Kwadratowej”. Były koncerty, kabarety, spotkania autorskie i zabawy taneczne, głównie z zespołem jazzowym Flamingo. Do „Kwadratowej” chodziło się np. na koncert The Platers, Juliette Greco z Lucjanem Kydryńskim czy na spotkania z aktorami: Lucyną Winnicką, a nawet Zbigniewem Cybulskim.
Pod koniec studiów byłem zastępcą kierownika klubu „Kwadratowa” ds. artystycznych. Z mojej inicjatywy powstał kabaret „Kwadracik”, późniejszy „Pi”, w którym głównym aktorem był wspomniany już Jerzy Ciepielowski. W Żaku działało kino studenckie oraz abaret „ToTu” i „CoTo”.
W ostatnich latach studiów dużo czasu poświęciłem działalności w powstałym w 1957 r. Parlamencie Studentów PG. Jako poseł i członek komitetu wykonawczego pełniłem funkcję tzw. ministra kultury w „rządzie” Jacka Jettmara. Prowadziłem też zespól muzyczny jazzu tradycyjnego, w którym występował np. Włodek Nahorny, a czasami też Czesław Niemen. Ja byłem perkusistą. Do czasu. Po Balu Technologów w Bratniaku dziekan Wydziału Technologii Maszyn prof. Ryszard Siemiński dał mi 2 tygodnie na zakończenie działalności muzycznej i poświęcenie się pracy naukowej. Tak też się stało. Zostałem „poważnym:” asystentem w PG.
A jakie jest Pana najważniejsze wspomnienie z Politechniki Gdańskiej?
Z czasów studenckich na pewno było to zdanie egzaminu wstępnego na PG i uzyskanie dyplomu magistra inżyniera. Natomiast podczas pracy nauczyciela akademickiego było wiele zdarzeń budzących dobre wspomnienia. W początkowym okresie pracy było to poznanie mojej żony Elżbiety i ślub w 1964 r w Katedrze Oliwskiej. Po ślubie mieszkaliśmy przez pewien czas w oddzielnych akademikach – ja w DS 17, a moja żona, jako studentka filologii polskiej w DS 2. Poźniej małżeństwa dostawały pokój w Hotelu Asystenckim PG.
W karierze naukowej najważniejszym i stresującym przeżyciem było uzyskanie stopnia doktora z wyróżnieniem na Wydziale Technologii Maszyn. Ogromnym i przyjemnym przeżyciem było uzyskanie tytułu profesora w 1993 r. Miałem wtedy 53 lata. Dyplom wręczał wówczas prezydent Lech Wałęsa. Było to w dniu rewolty w Moskwie z udziałem B. Jelcyna. Było trochę nerwowo, bo prezydent musiał zająć stanowisko polityczne w tej sprawie. Zwierzył nam się z tego podczas krótkiej wizyty w Belwederze.
W zakresie dydaktyki z dużą satysfakcją wspominam uzyskanie (jako kontraktor) programu Tempus i utworzenie Europejskiego Studium Sterowania i Zarządzania Oszczędną Produkcją w Komputerowych Systemach Sieciowych. Były to dwusemestralne studia podyplomowe realizowane na PG we współpracy z wykładowcami z Uniwersytetu Karlsruhe (Niemcy) i Uniwersytetem w Leuven (Belgia). Studia, które odbywały się w języku angielskim, ukończyło 42 studentów i asystentów z PG. Praktyki odbywały się w zakładach produkcyjnych w Niemczech. Ze środków finansowych z tego programu zostało zbudowane na naszej uczelni Laboratorium Elastycznych Systemów Produkcyjnych. Laboratorium służyło studentom i doktorantom w Katedrze Technologii Maszyn i Organizacji Produkcji, której byłem kierownikiem przez 15 lat.
Jednym z ważniejszych zdarzeń, gdy byłem jeszcze młodym docentem, był wybór mnie na stanowisko dziekana Wydziału Technologii Maszyn. Następnie byłem prorektorem i współpracowałem przez dwie kadencje z rektorem – prof. Aleksandrem Kołodziejczykiem.
Z działalności poza Politechniką Gdańską wspominam też wybór na członka Rady Nauki w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Dużo satysfakcji mam również z trzykrotnego wyboru na członka Komitetu Budowy Maszyn Polskiej Akademii Nauk od 2012 r.
Wspominam rok 2011, gdy otrzymałem Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski za całokształt osiągnięć naukowych i dydaktycznych. W grudniu 2021 r. otrzymałem Medal Honorowego Profesora Emeritusa Politechniki Gdańskiej.
Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie naukowe?
To jest trudne pytanie. Kiedyś myślałem, że największym osiągnięciem była moja wyróżniona rozprawa doktorska. Później pojawiło się wiele prac naukowych i publikacji wykonywanych wspólnie z moimi doktorantami i współpracownikami. Myślę jednak, że największym osiągnięciem badawczym i konstrukcyjnym było opracowanie technologii obróbki hybrydowej wałów i tłoczysk o dużej smukłości. Obróbka taka polega na połączeniu w jednym ruchu roboczym skrawania przez toczenie z jednoczesnym nagniataniem plastycznym. Do takiej obróbki hybrydowej została zbudowana (według patentu PG) tokarko-nagniatarka TUR5CNC-N, przeznaczona głównie do obróbki tłoczysk siłowników hydraulicznych. Proces obróbki jest wówczas ok. 6 razy krótszy od tradycyjnej obróbki ściernej (przez szlifowanie i polerowanie). Obrabiarka ta została wyróżniona na targach innowacji w Brukseli i Gdańsku.
Jest pan autorem kilku książek.
Napisałem 4 książki z zakresu technologii nagniatania. Powstawały w latach 1979-2019. Dwie z nich zostały wydane w języku polskim, jedna w języku rosyjskim i jedna w języku angielskim. Pierwszą książką była „Obróbka nagniataniem”, wydana przez WNT w Warszawie, a ostatnią obszerna monografia (530 stron), wydana w 2019 roku pod patronatem Komitetu Budowy Maszyn PAN pt. „Low plasticity burnishing process. Fundamentals, tools and machine tools”. Książki te zawierają wyniki badań dot. technologii nagniatania, konstrukcje narzędzi i oprzyrządowania specjalnego oraz obrabiarek. Są w nich niezbędne informacje do realizacji wdrożeń obróbki nagniataniem w przemyśle budowy maszyn. Książka ta adresowana jest do zespołów badawczych, doktorantów i inżynierów technologów, opracowujących innowacyjne i ekologiczne metody obróbki w przemyśle maszynowym.
Jest Pan również autorem i współautorem 14 patentów, czego one dotyczą?
Są to patenty i wzory użytkowe powstałe głównie w zespołach realizujących badania zlecone przez przemysł oraz granty, w których byłem kierownikiem. Dotyczą one przede wszystkim konstrukcji narzędzi i oprzyrządowania technologicznego do praktycznej realizacji obróbki nagniataniem wałów i otworów w długich cylindrach. Najistotniejszym jest patent na głowicę skrawająco-nagniatającą do długich wałów zastosowaną w prototypowej tokarko-nagniatarce TUR50CNC N. Właścicielem wszystkich patentów i wzorów użytkowych jest Politechnika Gdańska. Technologia nagniatania została zastosowana w 12 zakładach produkcyjnych, m.in. w obróbce wałów okrętowych i wirników turbin w ABB ZAMECH w Elblągu. Za osiągnięcia w zakresie inżynierii powierzchni otrzymałem od Stowarzyszenia Wynalazców Polskich w Warszawie Medal Sendzimira oraz Sopocką Muzę w dziedzinie nauki.
A gdyby mógł Pan zmotywować młodsze pokolenia: dlaczego warto studiować na PG?
Politechnika Gdańska ma obecnie status uczelni badawczej. W rankingach krajowych nasza uczelnia zajmuje trzecie miejsce. Ma ponad 100-letnią tradycję, jest więc uczelnią o dużym prestiżu, na której warto studiować, ale i pracować. Poza tym znajduje się na pięknym kampusie i w historycznym Gdańsku. Na Politechnice pracują specjaliści z różnych dziedzin nauki, z których pomocą można rozwiązać niemal każdy problem naukowy. Można tu spełniać marzenia o zdobyciu dyplomu, ukończeniu znanej na świecie uczelni technicznej, zdobywaniu stopni naukowych np. w szkołach doktorskich. Moje marzenia, ale też marzenia mojej córki Moniki, która ukończyła Wydział Architektury PG, spełniły się tu całkowicie.
Bardzo doceniam wieloletnią współpracę z moimi doktorantami i wszystkimi pracownikami byłej Katedry Technologii Maszyn i Organizacji Produkcji, a szczególnie z nieżyjącymi już dr. inż. Jerzym Wojciechowskim i dr. inż. Jerzym Zielińskim.
-
2024-12-23
Radosnych Świąt Bożego Narodzenia!